Najbardziej wstrząsających przeżyciach 16-latki
05-04-2010
Czas i miejsce, w którym żyjemy, szlifuje nasz charakter. Czasami to cieszy,
innym razem bardzo boli, tak jak ją - Marię Weryńską, wtedy jeszcze Podobińską.
Czas II wojny światowej. Bohaterka opowiada o najbardziej wstrząsających dla
niej, jako 16-latki, przeżyciach i o tym, jak z Tarnowa musiała wyjechać do
Mielca.
Jej pradziadek walczył w powstaniu listopadowym, dziadek w styczniowym, a ojciec
służył w wojsku polskim. A więc patriotyzm i pomoc innym ludziom były dla niej
czymś nadzwyczaj naturalnym. Tylko przez tydzień pracowała w tarnowskim
szpitalu. W tym czasie wpatrywała się w ból kilku tysięcy rannych i widziała
niejedną śmierć. Od 70 lat czuje ten sam bólu i bezradność ściskającą serce.
Kiedy o tym mówi, nie kryje wzruszenia.
Wojna - nie Estonia
Miała wyrobiony dowód tymczasowy, żeby starać się o paszport. Wraz ze swoją
drużyną harcerską miała jechać z rewizytą do Estonii. Dowód trzyma do dziś, a
paszportu na wyjazd, planowany na wrzesień 1939 roku, nigdy nie dostała. Zamiast
jechać do Estonii, z 18 innymi harcerkami poszła pracować do szpitala.
Już rok wcześniej dowiedziała się, że poszukiwane są chętne na kurs
sanitariuszek. Oczywiście szkolenie to ukończyła.
Wybuch
Na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego 1939/1940, wróciła z Pienin.
Przyszła do domu, wykąpała się i szła spać. Usłyszała wybuch. Tak, to była bomba
zegarowa na stacji kolejowej w Tarnowie. Był 28 sierpnia 1939 roku, kiedy od
swojego ojca usłyszała - No to zaczęła nam się wojna. On to wiedział, był
emerytowanym wojskowym i pracował w tajnej kancelarii.
Tydzień wojny
29 sierpnia osiemnaście dziewcząt, pięknych młodych twarzy, delikatnych rąk,
serc pełnych dobra i wrażliwości pobiegło tam, gdzie uważały, że ich miejsce.
Ona i jej koleżanka z ławki, licealistki, gimnazjalistki, dziewczęta po maturze
- przybiegły do szpitala w Tarnowie. Na stacji znów wybuchła bomba i byli ranni,
chyba 20 osób.
*
2 września Niemcy zbombardowali szpital w Tarnowie, a już dzień wcześniej
uciekła z niego służba cywilna, lekarze i część zakonnic, które były
pielęgniarkami. Przyszły harcerki.
*
3 września nosiły rannych, których było więcej niż stu, więcej niż tysiąc i
więcej niż dwa tysiące. Z Pszczyny na Śląsku przywieziono trzy tysiące
żołnierzy, m.in. z 16 pułku z Tarnowa. Porozrywane brzuchy, ręce, nogi.
Ciężko chorych, którzy byli w szpitalu, harcerki wynosiły na noszach do
pobliskich domów, tam, gdzie było miejsce. Opatrywały rannych.
Ordynator chirurgii wziął do pomocy Marię i jej koleżankę. Chciała uciekać, bo o
takim pielęgniarstwie nie miała pojęcia. Miała dopiero 16 lat. Zatrzaśnięcie
przed nią drzwi i stanowcze słowo ordynatora – wytrzymasz, dało dużo więcej, niż
szkoła pielęgniarska. Pierwszy operowany był żołnierz z roztrzaskaną kością
nogi.
*
Dziewczyny wniosły na noszach pułkownika. Maria z funkcją opatrunkowej, od razu
została poproszona na salę. Lekarz wezwał jeszcze jedną dziewczynę do pomocy,
aby rozcinała but i nogawkę na rannej nodze. Maria stała obok i patrzyła…
Po 70 latach kobieta opowiada o tym tak, jakby to było kilka dni temu. Przerywa
jej uścisk w gardle i napływające do oczu łzy. Nie mówi o tym za wiele, jedynie
tyle, że pułkownik salutuje leżąc na stole… i umiera. Nic nie powiedział.
*
4, 5 i 6 września przywożeni są kolejni ranni, harcerki pracują dzień i noc, a
każdego dnia ich ubywa …
*
W nocy z 6 na 7 września Niemcy zajęli Tarnów i ewakuowano szpital. Wtedy było 7
harcerek. Nie wytrzymały. Kto by wytrzymał?…
Nakarmić jeńców
Dziewczęta pracowały dalej, ale już poza murami szpitala. Zawoziły na stację
kolejową jedzenie. Przez Tarnów przejeżdżały pociągi, w których do niemieckich
obozów koncentracyjnych, wieziono jeńców.
Marysia i jej siostra Zosia, brały po dwie kanki z herbatą, trochę bułek, tego,
co było i biegły na stację. Rozdając jedzenie jeńcom wyglądały, czy przypadkiem
Niemcy nie zabierają do niewoli ich ojca.
Bez nadziei
Na peronie pierwszym Maria zobaczyła wysokiego, przystojnego pilota. Podeszła do
niego z zamiarem poczęstowania go czymkolwiek, bo przecież niewiele miała. Z
uśmiechem i radością, że komuś pomoże, zapyta – Może ma pan na coś ochotę?
Nieoczekiwanie usłyszała – dziecko kochane, ja nic nie mogę, ja w tej chwili nic
nie mogę...
Zobaczyła przerażenie w jego oczach i strach przed katastrofą, jaka spotkała
Polskę. Poczuła przez chwilę, że możemy nie wygrać tej wojny. Mówi, że wciąż
pamięta rysy ziemistej twarzy pilota.
Transport z ul. Wałowej
Pamięta pierwszy transport do Oświęcimia w 1940 r. Na ul. Wałowej roznosiła
ulotki konspiracyjne. W tym czasie natknęła się na Niemców rozganiających
przechodniów. Prowadzili więźniów. W popłochu weszła do bramy, gdzie przez
rozbitą brudną szybkę przyglądała się mężczyznom, którzy szli w kolumnie, po
sześciu. – Pamiętam te wynędzniałe. porozbijane twarze, zakrwawione. Pamiętam
ten transport i dziś mogłabym kreskę postawić, w którym to było miejscu –
wspomina po latach.
Przed więzieniem
Ojciec przyjaciółki, Haliny Dobrowolskiej, został aresztowany. Pan Piotr był
dyrektorem tarnowskiego III Liceum Ogólnokształcącego i działał w harcerstwie.
Kilka dni później aresztowano Jana, brata Haliny, który studiował na
Politechnice Lwowskiej.
Józef Kolat, tato innej koleżanki, był strażnikiem więziennym i dzięki niemu
wiedzieli, kogo przepytują. Informowała o tym jego córka.
Szybko wydało się, że obaj są przesłuchiwani i planowane są kolejne aresztowania
profesorów i studentów, czyli ludzi, których znają Dobrowolscy.
Żona Dobrowolskiego przyszła do Marysi z prośbą, aby konkretnego dnia o
wyznaczonej porze, poszła pod okna więzienia w Tarnowie. Miała się dowiedzieć, o
co i o kogo będę przepytywali ojca i brata Haliny. Od strony ulicy Narutowicza,
stała przed wysokim na 3 metry murem o umówionej porze, a w oknie na trzecim
piętrze budynku siedział Jasiek.
Złapana
To były Zielone Świątki. Zanim porozmawiała z Janem, czekała na wyznaczoną porę
koło jakiejś żydowskiej posesji. Kręciła się w pobliżu, szukając jakiegoś
zajęcia dla zabicia czasu. Zaczęła zbierać fiołki rosnące przed więziennym
murem. Uzbierała pokaźny bukiecik, a zaraz Piotr dał znać, o co go przepytują.
W tym czasie z domu obok więzienia wyszedł Żyd z gestapowcem i dwoma żandarmami.
– Ciach mnie, że mam kontakt z więźniami. Wymawiałam się, że ja tu tylko fiołki
zbieram. On mi na to zadał pytanie, czy wiem, że to prywatna posesja.
Powiedziałam, wiem, ale to żydowska …- broniła się Marysia.
Wzięli ją do więzienia, sprawdzili księgi i okazało się, że nie ma osoby o takim
nazwisku. Zaprowadzili ją do gestapo. Tam pierwsze, o czym powiedział
funkcjonariusz, to, że podstępnie chciała uciec. Dostała za to w twarz.
Posiedziała tam kilka godzin, aż ją wypuścili, ale i tak musiała się codziennie
meldować o godzinie 8 rano i wieczorem. Kiedy przyszła o minutę za wcześniej to
znów dostawała w gębę, a walili, że aż człowiek leciał do tyłu.
Alibi
Przez kilka lat chodziła na prywatne lekcje z języka francuskiego, do pani
Lalickiej. To one stały się w końcu jej alibi do wychodzenia z domu, aby
odmeldować się na posterunku. Umówiła się z nauczycielką, że jakby kto pytał, to
one tak do późna się uczą. Trwało to jakieś trzy tygodnie. Wydało się.
Konspiracja Mielec - Tarnów
Wtedy zaprzyjaźniony z rodziną prawnik podpowiedział, żeby Marysię wywieźć z
Tarnowa. W październiku 1940 r. zamieszkała u krewnej Hanny Korpanty w Mielcu,
ale o Tarnowie nie zapomniała ani na moment. Dalej jeździła tam pod mury
więzienia, aby od więźniów przekazywać informacje ich rodzinom także w Mielcu.
Do Tarnowa jeździła pociągiem. Kiedy wracała do Mielca, pociąg był na stacji
przed 12 w nocy, to była już godzina pilicyjna. Ukradkiem przebiegała na
cmentarz, a później alejką między grobami szła do głównej bramy. Zawsze, kiedy
była koło kaplicy, na szkole zegar wybijał północ. Jej krewni mieszkali blisko
cmentarza.
Nowa Maria w Mielcu
Przyjazd do Mielca wiązał się z wydaniem nowej kenkarty. Nowe miejsce, nowy
dokument – tak miało się zacząć nowe życie.
W Tarnowie został tato, mama i Zosia, młodsza siostra.
Nie chodziła w Mielcu do szkoły, dopiero po wojnie wróciła do Tarnowa i
skończyła tam liceum dla dorosłych. Później pojechała do Gdańska studiować
medycynę. Bieda była, mieszkała kątem u Haliny, która w międzyczasie tam
zamieszkała z mężem. Ciężko było, więc zrezygnowała i wróciła.
W grudniu 1949 roku wyszła za Stanisława Weryńskiego – Jędrusia. Do końca lat
pięćdziesiątych mieszkali w leśniczówce w Muszynie – Majdan. Później wrócili do
Mielca.
Anna Bratek
|