TMZM Mielec TMZM Mielec
 TMZM Mielec TMZM Mielec:
skrypty php, skrypty JS, shout TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
 TMZM Mielec Działalność:
skrypty php, skrypty JS, shout TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
  Warto zobaczyć:
TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
  Po godzinach:
skrypty php, skrypty JS, shout TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
  Monitoring:
TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
 TMZM Mielec TMZM Mielec  TMZM Mielec Ludzie TMZM

Wiesław Wałek

To postać znana każdemu fanowi dobrej, nie ograniczającej się do jednego gatunku muzyki. Od wielu lat związany jest z nią także zawodowo - czy to jako szef sklepu z płytami, prezenter radiowy, czy obecnie właściciel Klubu Muzycznego „Studio". Prowadzony przez niego lokal śmiało pretenduje do miana jedynego w Mielcu klubu muzycznego z prawdziwego zdarzenia. To także znaczący punkt na muzycznej mapie Podkarpacia. Funkcjonowanie „Studia" wpisuje się poprzez wartościową i interesującą ofertę koncertową w sferę działań kulturotwórczych, uzupełniając tym samym przestrzeń zagospodarowaną przez placówki zajmujące się kulturą z urzędu. Z Wiesławem Wałkiem rozmawiają Marek Skalski i Grzegorz Kruszyński.

Pańska przygoda z muzyka zaczęła się już dość dawno. Pamiętam, jak prowadził Pan pod koniec lat 80-tych w ODK-u piątkowe wieczorki muzyczne.
W Osiedlowym, dzisiaj Spółdzielczym Domu Kultury, pracowałem jako instruktor ds. kulturalno-wychowawczych. Częścią mojej pracy były spotkania z młodzieżą, które miały na celu upowszechnianie kultury muzycznej, czyli - według mnie - przybliżanie młodzieży dobrej muzyki. Prezentowałem więc całe dyskografie takich zespołów, jak: „Led Zeppelin" „Pink Floyd" czy „Dire Streits". Muzykę, która ma coś istotnego do przekazania i jest na tyle wartościowa, że, moim zdaniem, powinny ją znać następne pokolenia. Skąd Pan brał płyty tych wykonawców w tamtych czasach?
No, w księgarni się nie dało ich kupić (śmiech). Prowadziłem rozmaitą korespondencję, np. z synem jednego z dyrektorów BBC w Londynie. Wymienialiśmy się płytami. On przysyłał mi rzeczy, na których mi zależało, a ja mu z kolei płyty z folklorem polskim, który go interesował. Utrzymywałem korespondencję z Wielką Brytanią, z USA, gdzie miałem kolegów jeszcze z czasów ODK, a którzy przysyłali mi płyty. Mogę się pochwalić, że miałem płyty, których nikt w Mielcu nie miał. Interesowało mnie to, co nowego i ciekawego dzieje się w świecie muzyki. Nie tylko więc słuchałem płyt, ale śledziłem, co się dzieje w zespołach, jak zmieniają się ich składy, muzyka itd.
Drewniana budka na Borku przy ulicy Gagarina to był pierwszy Pana sklep muzyczny?
Tak. Wymyśliłem sobie, żeby założyć budkę z płytami i kasetami. Nikt wtedy w Mielcu tego nie robił. A były to czasy, kiedy na taką działalność należało posiadać stosowne zezwolenie z urzędu miejskiego. Z tym był pamiętam ogromny kłopot, bo sklep muzyczny mógł w tamtych czasach prowadzić muzyk, a nie np. inżynier elektryk. Szukaliśmy różnych sposobów jakby to zezwolenie uzyskać i dopiero moja licencja z Ministerstwa Kultury na publiczne prezentowanie utworów słowno-muzycznych sprawiła, że kierownik stosownego wydziału w urzędzie wydał zezwolenie.
Co to za licencja?
Licencja profesjonalnego prezentera muzycznego. W latach 70. i 80-tych odbywały się regionalne i ogólnopolskie konkursy dla prezenterów muzycznych. Przyjeżdżali uznani prezenterzy i krytycy muzyczni, m.in. Krzysztof Hering, Janusz Kondratowicz, Marek Gaszyński, którzy uczyli nas zawodu prezentera, tj. tworzenia na żywo kompilacji muzycznych, techniki miksowania, pracy z mikrofonem, nawiązywania kontaktu z publicznością, a także historii polskiego big-beatu, jazzu, muzyki poważnej. A po warsztatach był konkurs prezenterów. Tak się złożyło, że któregoś roku, chyba był to 1984, zająłem I miejsce w woj. rzeszowskim i zostałem typowany do turnieju ogólnopolskiego do Radomia. Tamta impreza trwała 4 dni, a udział w niej brało 134 prezenterów z całego kraju. Zająłem tam II miejsce, przegrywając tylko z Markiem Sierockim. Po konkursie zaproponowano mi, żebym przystąpił do państwowego egzaminu dla prezenterów muzycznych przy Ministerstwie Kultury i Sztuki. Pojechałem i zdałem ten egzamin celująco. Komisja oceniała warsztat i umiejętności prezenterów, którzy muszą przecież umieć poprowadzić nie tylko dyskotekę, ale i koncert, audycję, wszelkie wydarzenia związane z muzyką. Do tego trzeba było mieć dużą wiedzę od muzyki poważnej począwszy, po aktualne przeboje. Ja na tym egzaminie miałem pytanie: Proszę wymienić jeden instrument z sekcji instrumentów dętych drewnianych, który nie występuje w wielkiej orkiestrze symfonicznej? To nie jest więc tak, jak się potocznie myśli: a taki disc jokej, to co on tam - parę płyt... i bawimy się. Wtedy taką licencję miało niewiele osób w Polsce. W Mielcu ja pierwszy.
W pewnym momencie prowadził Pan sklepy muzyczne na Borku, Starówce i Osiedlu. Potem interes szedł gorzej...
Wszystko się zmieniło, gdy weszła w życie nowelizacja ustawy o prawie autorskim. Wcześniej sprzedawało się tanie, ale nielegalne kasety, potem na skutek tej ustawy można było handlować tylko „oryginałami" które kosztowały kilka razy drożej. No i rynek się totalnie załamał, bo ludzie nie chcieli kupować tych drogich kaset. Pojawiło się mieleckie radio „Hit FM" Prowadził Pan tam cykliczną audycję... Pojawiła się propozycja, żebym poprowadził audycję muzyczną. Zgodziłem się. A program, który prowadziłem, ku naszemu zdziwieniu, miał wielką grupę słuchaczy, nie tylko z Mielca. Dostawałem codziennie korespondencję ze Stałowej Woli, Tarnobrzega, Dębicy, Ropczyc. Myślę, że to był dobry pomysł i że audycja była słuchaczom potrzebna.
To Pańska zasługa - prowadził Pan audycję świetnie, nie ograniczał się tylko do lakonicznych zapowiedzi utworów, ale fachowo, a zarazem interesująco o nich mówił.
Nie jest trudno podać informacje stricte encyklopedyczne. Natomiast prawdziwa sztuka prezentacji polega na oryginalności i ciekawości. Nie wszyscy np. wiedzą, że ojciec R. Watersa zginął pod Arnhem podczas II wojny światowej, albo że zanim Alan Parsons wyprodukował Dark Side of the Moon, pakował płyty w wytwórni. Dawniej nie było w księgarniach tyle literatury muzycznej, co dzisiaj. Ja to wszystko musiałem ściągać z zagranicy, do tego prenumerowałem wszystkie tytuły krajowe.
Mielczanin Hirek Wrona, Pana rówieśnik, wypłynął na szersze wody, a Pan nie. Wracam do tego Pańskiego II-go miejsca...
Pamiętam mecz Orłów Górskiego dla Zygmunta Kukli w 1998 roku. Przyjechali wtedy do Mielca Marek Sierocki i Hirek Wrona i razem prowadziliśmy tę imprezę. Z Sierockim znałem się jeszcze z klubu „Hybrydy" w Warszawie, zresztą nie tylko z nim, ale również z Tomkiem Beksińskim i innymi. No więc jak żeśmy się spotkali i przywitali, to pierwsze pytanie, jakie mi Marek zadał tu w Mielcu, brzmiało: Czy nie żałujesz, że nie zostałeś w Warszawie wtedy, po rym konkursie? Płynęły przecież propozycje, m.in. z Programów II i III PR. I dlaczego Pan tego nie zrobił. Co zdecydowało? Sfery uczuciowe i rodzinne. Pracowałem wtedy w ODK-u, uwielbiałem tę pracę, miałem związane z nią plany. Tam też poznałem żonę, która pracowała jako instruktor wychowania plastycznego. Robiliśmy to, lubiliśmy i nie chciałem tego zmieniać. Miałem tę radość i szczęście, że robiłem to, co lubię. Zresztą rozmawiałem z żoną Ulą, że jest taka propozycja, że trzeba się zastanowić, co robić, i czy ja pojadę do Warszawy sam, czy razem i tam będziemy życie swoje układać. Doszliśmy do wniosku, że w Mielcu nam dobrze. Ale przyznaję się, że miałem takie myśli, że w Warszawie mógłbym zrobić więcej, że może mógłbym być w telewizji, w dziale programów muzycznych, jak Marek.
W pewnym momencie postanowił Pan sam sobie być sterem, żaglem i okrętem. Zainwestował Pan w miejsce, które miało raczej nieciekawą opinię.
To dlatego, że za prowadzenie klubu brali się ludzie, którzy nie mieli dostatecznej wiedzy i przygotowania. Dzisiaj otwierając knajpę tylko z piwem i dyskoteką, długo się nie pociągnie. Pewno, jeśli to jest gdzieś na wsi, gdzie nie ma konkurencji, to może się udać. Ale w mieście tworzenie jeszcze jednej dyskoteki nie jest dobrym pomysłem.
Występowały w Studio zespoły heavy-metalowe, „Vavamumn" czy „Stare Dobre Małżeństwo" Czym się Pan kieruje, dobierając wykonawców? Liczba potencjalnych klientów lokalu czy własnymi muzycznymi zamiłowaniami?
Na pewno nie kieruję się jakimś ściśle określonym kluczem czy schematem. Cała sztuka polega na tym, aby zaproponować szeroki, zróżnicowany wachlarz koncertów muzycznych. A żeby umieć to zrobić, trzeba mieć dobre rozeznanie rynku i doskonale znać środowisko muzyczne. Ja pracuję w tej branży ponad 20 lat i wielu już wykonawców do Mielca sprowadziłem - myślę, że to doświadczenie teraz procentuje. Z drugiej zaś strony nie patrzę na to, co robię stricte komercyjnie, bo zawsze marzyłem, aby mieć kontakt z muzyką poprzez jej prezentację, publicystykę, a także organizację spotkań na żywo z największymi wykonawcami. Ja po prostu kocham muzykę, kocham artystów.
Może to niedyskretne pytanie, ale jak to się dzieje, że zapraszając gwiazdy pierwszej wielkości do nie największego przecież klubu, wychodzi Pan finansowo na swoje?
Tu trzeba wykazać się tęgością umysłu od strony finansowej, negocjacyjnej, menedżerskiej. Koncert musi być tak zorganizowany, by ryzyko ekonomiczne możliwie jak najbardziej zminimalizować. Ja dostaję od artystów dobrą ofertę dzięki bezpośrednim z nimi kontaktom, bo inaczej rozmawia np. Grzegorz Markowski czy Stanisław Sojka ze mną, a inaczej z Kowalskim, który zadzwoni pierwszy raz i mówi, że chce zorganizować w swoim mieście koncert. Ja, odpukać, nie miałem jeszcze takiego problemu, który naraziłby mnie na wielkie straty finansowe.
Przyjeżdżają specjalnie na koncerty do „Studia" ludzie spoza Mielca?
Niedawno dostałem maila od człowieka z Chorzowa, który chce przyjechać na koncert „Dżemu". Najczęściej to zespoły ciągną fanów. Ale myślę, że „Studio" ma już swoje miejsce nie tylko w mieście, ale że jest to znaczący ośrodek życia kulturalno-towarzyskiego także w regionie.
Śledzi Pan co się dzieje w młodzieżowej scenie muzycznej?
Cały czas. W „Studio" odbywają się cyklicznie, co najmniej dwa razy w roku, przeglądy czy też festiwale młodzieżowych zespołów muzycznych. Robimy to po to, żeby młodzież mogła się gdzieś pokazać, a tym samym zachęcić ją, by rozwijała swoje zainteresowania. Młodzież musi mieć możliwość wykazania się. Trzeba otwierać im drzwi. Ostatnio np. pojawił się ciekawy projekt na rzecz muzyki reagge, ragga, dance-hall, który wdrażamy wraz z grupą inicjatywną „Selecta" Są to młodzi ludzie z Mielca, którzy kochają tę muzykę, robią spotkania, koncerty, inscenizacje, projekcje slajdów.
Nie brakuje Panu jazzu w Mielcu?
Bardzo brakuje. Próbowałem jazz zaszczepić w Mielcu, organizując czwartki jazzowe. Chciałem raz w miesiącu zaprosić solidnego wykonawcę, choć może nie od razu z najwyższej półki. To jest bardzo trudne, bo na jazz nie przyjdą masy ludzi. I tu ktoś musi pomóc, trzeba znaleźć mecenasa. Miejsce już jest.
Ile Pan ma w domu płyt?

Kiedyś liczyłem, teraz już nie. Stanąłem na liczbie blisko 6 tysięcy zarówno vinnylowych, jaki i kompaktowych.
 
15-11-2007  źródło: Kultureska

 <--Cofnij

  Copyright © 2006-2007 TMZM Mielec &  wichz MCMLXIIII