TMZM Mielec TMZM Mielec
 TMZM Mielec TMZM Mielec:
skrypty php, skrypty JS, shout TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
 TMZM Mielec Działalność:
skrypty php, skrypty JS, shout TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
  Warto zobaczyć:
TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
  Po godzinach:
skrypty php, skrypty JS, shout TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
  Monitoring:
TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
TMZM Mielec TMZM Mielec
Taka zwyczajna historia
 styczeń 2010

Część druga. Wojenne opowieści Księdza Kanonika…

Księże Kanoniku, jest Ksiądz jednym z niewielu świadków wydarzeń czasów II wojny światowej, okupacji niemieckiej i sowieckiej. W przyszłym roku będzie Ksiądz Franciszek obchodził 90 urodziny. Chciałbym prosić o powrót myślami do czasów wcześniejszych niż to, co się działo we Wrocławiu i jego okolicach. W tym roku mamy 70 rocznicę Zbrodni Katyńskiej, okropności wojny towarzyszyły ludziom…

Tak, niestety towarzyszyły… W 1966 miałem uroczyste nabożeństwa tam u mnie w parafii, we wszystkich kościołach w intencji pomordowanych na Wschodzie.

W poprzednich wywiadach z Księdzem pojawiło się zdanie, że Kanonik tu w Mielcu w czasie wojny musiał pracować dla Niemców (na WSK), a kiedy dowiedział się Ksiądz, że Niemcy chcą go wywieźć to uciekł do lasu?
Tak, musiałem się ukrywać, bo szukali mnie. Chcieli mnie wywieźć do fabryki samolotów koło Hamburga. Wiem, że tam był podziemny hangar i tam przymusowo pracowali Polacy.

W jaki sposób Kanonik dowiedział się, że chcą Księdza wywieźć, bo chyba nikt nie dawał wcześniej oficjalnej informacji?
Miałem dobry kontakt z ludźmi, z urzędnikami polskimi pracującymi u Niemców no i kiedy pewnego razu byłem na hali przy remoncie samolotów, to podszedł człowiek i powiedział: - „Student” (tak mnie nazywali), jest pan na liście na jutro…

I trzeba było uciekać… Wiadomo, że nie dało się z dnia na dzień trafić „do lasu”, do partyzantów, czy Kanonik miał wcześniej jakiś kontakt z tymi ludźmi, którzy tam byli?
Miałem kontakty, bo takie miałem zadania, musiałem przygotowywać dla szefów raporty ze stanu fabryki.

I Kanonik te raporty zdawał do lasu, do partyzantki? Kto Księdzu zlecił takie zadanie?
Tak, dostarczałem na zlecenie Komendanta Jasińskiego.

A znał kanonik Jasińskiego osobiście?
Oczywiście, że znałem. Teść Jasińskiego, to mój chrzestny.

To kawałek historii wiązało się z życiem Księdza… No właśnie Księże Kanoniku, potem ksiądz ucieka do lasu i jest w partyzantce u Jędrusia?
Tak, ale to były luźne kontakty… Prowadziłem szkolenia z obsługi i budowy broni, byłem odpowiedzialny za kontakty ze Starówką.

Czyli Kanonik był łącznikiem, tak?
Tak łącznikiem, dość dużo wiadomości przekazywaliśmy partyzantom, co się tu działo o zakładach. Pamiętam taką sytuację, kiedy spaliła się hala z polskimi szybowcami. 150 szybowców, poskładanych jeden na drugim spłonęło. Niemcy trzymali nas całą noc, bo chcieli dowiedzieć się kto był sprawcą i czy nie był to sabotaż? Okazało się, że jednak powodem było zwarcie instalacji elektrycznej. W nocy, nad ranem dali po kawałku kiełbasy i wysłali do domu.

Księże Kanoniku, jak wyglądało życie w lesie?
W lesie się spało się czasem pod śniegiem, ale mimo to staraliśmy się dbać o swój wygląd więc zawsze się człowiek golił, choć trzeba było się często przenosić z miejsca na miejsce. Wtedy to były lasy, teraz to ich już nie ma, 30 % z nich zostało.

A jak Kanonik długo był tam u Jędrusia?
To tak z przerwami, 3-4 lata.

Czyli dopiero jak Kanonik się dowiedział, że chcą go wywieźć to na stałe tak?
Tak.

Wiadomo, to były trudne czasy, trudno się żyło, ale proszę powiedzieć coś o samej partyzantce czy było coś takiego, że spotykaliście się, ustalaliście jakieś akcje, czy kanonik brał w tym udział?
Ja nie brałem w tym udziału. To oni przygotowywali. Wielkich akcji nie było, ale jedną pamiętam. Partyzanci dowiedzieli się, że nieduży, zaopatrzeniowy oddział jedzie, kilka samochodów i dwudziestu żołnierzy. Mieliśmy mundury niemieckie, ze dwa, to jeden stanął przebrany na krzyżówce i tablicą dawał znak, żeby samochody kierowały się do lasu. I tam ich rozbroili i puścili. A przejęli zaopatrzenie, żywność, broń.

Czy będąc tam w lesie składało się jakąś przysięgę?
U nas nie było. Bo Jędruś znał wszystkich.

Ksiądz Kanonik mówił, że znał osobiście, rozmawiał często z Jędrusiem, jaki to był człowiek?
Nerwowy, ale dobry człowiek, jego ojciec był nauczycielem w gimnazjum. Solidny człowiek. Udowodnił to - mógł uciec, a jednak został, otoczyli go i zabili.

Czy Kanonik był jeszcze u Jędrusia, gdy zdarzyła się ta zasadzka?
Już nie. Wszyscy się rozproszyli, nie udało się reaktywować oddziału. Od śmierci Jędrusia, przestał działać.

A tutaj jeszcze w okolicach Mielca był inny partyzant, Wojciech Lis…
A tak, działał Lis i miał swój oddział, a on miał kontakty nawet z Warszawą.

A Jędruś nie miał takich kontaktów? To były działania takie lokalne? Jędrusiów wiąże się bardziej z Tarnobrzegiem, tak?
Tak, działali aż pod Radom.

Czyli nigdy nie było tak, że współpracowali? Jędruś z Lisem?
Nie, choć oczywiście mogli mieć kontakty, ale my o nich nie wiedzieliśmy.

A co stało się z dokumentacją oddziału Jędrusiów, jakimiś zdjęciami, mundurami, rozkazami?
Wszystko to spaliliśmy, bo dowódcy kazali. Wiedzieliśmy o nadciągających bolszewikach.

No właśnie, teraz powoli zaczyna się mówić o żołnierzach wyklętych, którzy skończyli walczyć z faszystami a rozpoczęli z komunistami…
Kiedy do oddziału dostali się „ruscy” partyzanci, to naszych potem inwigilowali.

I rozpoczął się okres walki z władzą ludową, a ci, którzy walczyli z NKWD i UB byli uważani za zdrajców.
Były dwie amnestie, ale te amnestie prowadziły do tego, że połapali Akowców i wywieźli. Wywiad zrobił swoje.

To taki lokalny partyzant Rusin się ujawnił po pierwszej amnestii, potem jak widział co się dzieje, to się ukrywał.
Norymberga i proces zbrodniarzy dotyczyły tylko Niemców, a jak tam padały glosy przeciwko sowietom, to groziła trzecia wojna Tak samo nie podjęto sprawy przeciw Francuzom i Vichy. Przemilczano wiele spraw…

Dużo się mówi złego o partyzantce. Jak tam było z jedzeniem, z życiem w lesie, bo czasem się podaje, że partyzanci napadali zwykłych mieszkańców?
Rzeczywiście czasem nie było z czego żyć, to zabierali jedzenie chłopom. Nie mieli czym płacić. Partyzanci spróbowali napadu na bank spółdzielczy, no ale naprzeciwko było gestapo no i nie udał się. Dwóch z oddziału zginęło. Pamiętam nazwisko kolegi – Walicki. Niemcy potem przesłuchiwali złapanych, torturowali, łamali ręce.
 
A czy jakąś podziemną działalność Kanonik prowadził? Jakieś ulotki, kolportaż?
Były do tego wyznaczone osoby.
 
A zmieniając nieco temat, Kanonik wspominał raz, że spotkał kolegę ze szkolnej ławy, ubranego w niemiecki mundur.
A tak. Szło nas trzech czy czterech ulicą Kolejową, czyli obecną Mickiewicza, któryś tam miał w teczce dwie gruszki czyli granaty, a tu naprzeciw idzie trzech SS-manów z trupimi główkami. Mijamy się, aż tu nagle jeden salutuje i na mnie patrzy, ja tak myślę, co to będzie, może nas chcą zatrzymać? Odeszliśmy kilka kroków, i ten Niemiec zawrócił się i ja też się cofnąłem, bo go dopiero poznałem, to był Gustaw Ostrowski, ja mówię: Gustek, czegoś się zrobił świnią? A on: Franek, matka dostała za to sklep. Ona była Niemką i mogła z tego utrzymać rodzinę, ale jego zabrali do SS. Tak się wytłumaczył.

Kanonik nie wie, co się z nim stało?
Pewnie zginął, brali go na front na Wschód. A była taka jedna rodzina, co dziewczyna ze mną do gimnazjum chodziła - Hammer, z Szynangru, dziś nazywa się ta miejscowość Orłów. Hammerowie nie podpisali, listy niemieckiej i zabrali im dwójkę malutkich dzieci.

Więc były takie postawy, że nie każdy Niemiec chciał być Niemcem?
Tak, tak. To była uczciwa katolicka rodzina.

Kanoniku, a jaką historię ma szpada, której Ksiądz jest właścicielem?
Dostałem ją od Władysława Jasińskiego, w prezencie. To był taki awans za zasługi.

Tak myślałem, że to dla Kanonika taka pamiątka.
Tak. No tyle zostało. I ja zostałem… (śmiech)

To są przeciekawe historie, a takich osób, które przeżyły to wszystko jest coraz mniej. Co więcej, niewielu dysponuje tak dobrą pamięcią jak Ksiądz Kanonik.
 Rok temu miałem sprawę w sądzie pracy w Tarnobrzegu, bo ubiegałem się o zmianę kwoty emerytury, żeby uznali tę pracę „dla Niemców”, i podnieśli nieco z tych 500 zł. Sędzina zapytała, czy mam jakiś dokument, czy świadków potwierdzających, że byłem przymusowo zatrudniany przez Niemców, to powiedziałem jej, że świadkowie wymarli. Jestem najstarszy ze świadków, sam o sobie świadczę więc nic nie załatwiłem, bo nie miałem żadnego dokumentu. Dopiero później znalazłem Kenkartę, ale już nie odnawiałem tej sprawy, uznałem, że nie warto, bo człowiek nie wiedzieć kiedy to wszystko zostawi…

Księże Kanoniku to proszę przypominać sobie jak najwięcej, będziemy archiwizować, To świetna lekcja historii dla młodych, którzy uczą się jej z książek, a taka osoba, która na żywo pamięta to prawdziwy skarb.
Do fabryki chodziliśmy 6 kilometrów pieszo, bo nie było rowerów. Dopiero po 2 latach siostra otrzymała przydział niemiecki na NSU, na rower i mogła jeździć. A ja chodziłem pieszo. 12 godzin pracowaliśmy, a w przerwie obiadowej dawali albo kapuśniak, albo brukiew z chlebem i tyle. Ustawialiśmy się na te pół godziny w kolejce i trzeba się było uwinąć, żeby zdążyć zjeść. Tam w kolejce były takie zabawne uwagi, typu: „na przedzie to można dostać guza, a z tyłu żylaki”.

I pracowaliście przy remontach niemieckich samolotów?
Tak, ja pracowałem przy remontach, byłem w kilku ekipach, bo chciałem wiedzieć, gdzie kto pracuje. Miałem kontakty z chłopakami, żeby można było informacje do lasu dostarczyć, musiałem wywiązać się ze swojego zadania. Byłem w stolarni, blacharni, na wyciągach, na prasach blacharskich. Nie byłem na malarni, bo tam był smród od lakierów. I na remontach, montażu. A produkcja to była tylko stateczników do Heinkla.

A nie było czegoś takiego, jak dywersje?
Kontrola była. Volksdeutche, co podpisali listę, sprawdzali nas dokładnie. Nie było takie łatwe życie w ciągłym strachu. Wchodząc odbijaliśmy karty zegarowe, i mówiło się numer po niemiecku przy przechodzeniu przez portiernię, powrót to samo. Takie to były czasy niełatwe… Poszedłem do fabryki, bo trzeba było z czegoś żyć. Burmistrz musiał wystawiać listę do wysłania do Niemiec (to jeszcze za czasów niemieckich). No i między innymi moja najstarsza siostra miała być wysłana, ale udało się ją ukryć, przy chorych rodzicach została, ale ja musiałem pójść. Najmłodszy brat był wystawiony do wywózki, ale udało się tam zapisać w gminie, po znajomości, że już wyjechał do Niemiec, a ja uciekłem do lasu. Za pracę Niemcy płacili wódką. Ja jeździłem do Połańca na rowerze i wymieniałem ją na masło i mąkę.

Wiedzieli, co rozdawać Polakom, żeby rozpijać. Ale płacili też normalnymi pieniędzmi?
Płacili.

A wracając do „ruskich”, pamięta Kanonik, co działo się zaraz po wojnie?
Zgłosiłem się zaraz po wojnie, do fabryki, to uruchamialiśmy produkcję, porządkowaliśmy. Nie było zamówień, więc produkowaliśmy garnki z blachy aluminiowej, która została po Niemcach. Wszystko wokół było poniszczone, ale fabryka ocalała. W okolicach Mielca front czekał pół roku. Sowieci byli na wysokości Majdanu Królewskiego, a Niemcy w okolicach Goleszowa i Książnic. Była chwila spokoju, ale zawsze kampania mogła ruszyć. Kiedy na wiosnę Armia Czerwona dostała katiusze, to dopiero sowieci zaczęli grzać w Niemców, zburzyli wieżę w kościele w Książnicach. Początkowo cieszyliśmy się, ale ojciec znał „ruskich” i jak już mówiłem krótko opisywał, że bolszewicy kierują się zasadą: - co Twoje to i moje, a co moje to nie rusz. Doświadczyliśmy tej ich dewizy. Mieli schowane zapasy, pomieszkiwaliśmy trochę u sąsiadów, bo było niebezpiecznie, a nasz dom drewniany. Jednak ocalał, jedna tylko bomba lotnicza spadła, zraniła psa i urwała róg domu sąsiada. Kiedy przechodzili bolszewicy to ukradli sześć pięciokilowych bochenków świeżego chleba, który mama upiekła. Ale biedne chłopaki, musieli sobie radzić to nie żałowaliśmy tego. Dopiero później przyszły władze bolszewickie, ale i tak na początku traktowali wszystkich łagodnie przez kilka lat. Nawet do kościoła chodzili, dopiero jak u nas utrwaliła się władza, za Bieruta, to zaczęli przyciskać. W 1946 zrobiłem maturę, w gimnazjum Konarskiego, na ulicy Kilińskiego jeszcze. To religii uczył ksiądz Smoleń, do Bursy żeśmy chodzili. Proboszczem był ks. Nawalny. W 1939 roku po zbombardowaniu przez Niemców ludzi, którzy uciekali na Wschód, przyjechał ks. Nawalny furmanką i namaszczał rannych olejem, a ja mu pomagałem, ale nie mieliśmy środków, żeby opatrywać rannych. To były ciężkie rany, w głowę, brzuch roztrzaskany.

Księże Kanoniku, a partyzanci współpracowali z parafią, z kościołem?
A tak, to znaczy mieli „posterunek” tam, gdzie dziś święty Marek, bo tam były gęste zarośla i Niemcy się tam nie zapuszczali. Wisłoka nie była wtedy uregulowana, ale Niemcy próbowali ją regulować między innymi kamieniami z cmentarza żydowskiego.

Księże Kanoniku, a z proboszczem Nawalnym to była taka współpraca ścisła, czy tylko czasami?
Nie była ścisła, bo Mielec był obsadzony przez Niemców. Dość szczelnie, na terenie Mielca nie było akcji, za dużo Niemców.

A były takie sytuacje, że tam gdzieś pojawiał się ksiądz u was w lesie?
Tak, w cywilnym ubraniu, ale ks. Nawalny nie, bo był stary. Z proboszczem Nawalnym spotkałem się jako ministrant po raz pierwszy w 1933 roku. Podczas poświęcenia płaskorzeźby, która znajduje się na plecach prezbiterium kościoła od ulicy Kościuszki. Było to z okazji jubileuszu 1900 lecia męki Pana Jezusa. W najbliższym czasie będzie ona odnawiana.

Kolejna już odsłona wspomnień Ks. Kanonika Franciszka Hanka, wysłuchana przez ks. Mariusza Bawołka.

źródło: FARA 20010

  Copyright © 2006-2010 TMZM Mielec &  ;wichz MCMLXII